poniedziałek, 23 lutego 2015

Pogodzić się ze stratą…

Każdy człowiek w pewnym momencie musi zmierzyć się z jakże prostą prawdą o tym, że ból jest częścią życia. Mimo zachwytu światem, mimo celebrowania przyjaźni i miłości, wspólnego z bliskimi świętowania, narodzin dzieci i tej zwyczajnej, spokojnej radości jaką niesie codzienność – w którymś momencie musimy stanąć twarzą w twarz z czymś bardzo osobistym i dojmująco bolesnym: ze stratą bliskiej osoby.

Strata dotyka człowieka na wielu płaszczyznach, tym mocniej, gdy odchodzi osoba szczególnie bliska. Nie chodzi tylko o pogodzenie się z koniecznością dalszego życia obciążonego palącym brakiem, czy zapanowanie nad burzą szarpiących serce uczuć.
Dodatkowym ciężarem do udźwignięcia stają się powracające natrętnie pytania o to, dlaczego
bogowie nie pomogli, mimo iż tak bardzo ich proszono.

Dlaczego nie odsunęli choroby, nie naprawili zniszczeń, nie cofnęli czasu? Czyżby ofiary były zbyt ubogie? Czyżby sposób ich składania był niewłaściwy? Czy w ogóle obeszły ich wznoszone prośby, skoro nie odpowiedzieli? Czy ja ich w jakikolwiek sposób obchodzę?...

Można tak bez końca. Tym bardziej, że zrozpaczony umysł chce widzieć czerń, chce być przekonany o samotności i beznadziei.

Jednak człowiek wierzący – a takim jest przecież każda poganka i każdy poganin – w którymś momencie musi rozejrzeć się wokół siebie i odpowiedzieć na pytanie o to, jaki świat widzi. Czy jest to świat ludzi będących ofiarami potwornych, bezdusznych bogów, którzy niewzruszeni będą patrzeć na nasze łzy i nie udzielą żadnej pomocy, dopóki nie zadowoli ich ofiara… Czy może jest to świat ludzi żyjących pod bogów opieką, w którym na pomoc i zrozumienie możemy liczyć zawsze, niczym na pomoc starszych krewnych. Krewnych, którzy nawet jeśli niekiedy są surowi w ocenie naszych czynów, to nie umieścili nas w świecie ani na pastwę bólu i rozpaczy, ani dla okrutnych boskich zabaw, lecz po to, byśmy przez całe życie wzrastali, aż osiągniemy pełnię swojego człowieczeństwa.

Bo nie jesteśmy tworem, lecz potomstwem i w sytuacji krytycznej bogowie zrobią dla nas wszystko,
co jest w ich mocy.

Otóż to – w ich mocy…

Bogowie i boginie są potężni, ale nie wszechmocni. Podobnie jak ludzie podlegają przeznaczeniu, podobnie jak my kroczą swoją ścieżką; idziemy niemal ręka w rękę, a Norny dyskretnie doglądają porządku naszej wędrówki. Losu nie można zmienić. Można co prawda próbować, ale jest ryzyko, że jedynie wykręci się on i spotwornieje. Życia nie można przedłużyć. Można co prawda się starać, ale zapisany rachunek i tak będzie dążyć do wyrównania, a walutą będzie cierpienie. Można natomiast swój los i swoje życie nieść godnie i z podniesionym czołem, szczerze patrząc w oczy ludzi i ufając, że bogowie z troską nas w tej drodze poprowadzą.

Dlatego gdy odchodzi ktoś ukochany nie upijajmy się rozpaczą, nie pogrążajmy się w gniewie i rozżaleniu, nie szukajmy w bogach winy. Zamiast tego wznieśmy wysoko róg, by uczcić pamięć drogich zmarłych oraz żyjmy tak, by sławić ich dobre imię. Bo jak napisano raz i na zawsze:


Zdycha ci bydło, umierają krewni
I ty sam umierasz;
Lecz sława, którąś zdobył
Nie umrze nigdy.


Zdycha ci bydło, umierają krewni
I ty sam umierasz;
Wiem jedną rzecz, co nigdy nie umrze;
Sąd o umarłym.

Leśna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz