środa, 20 września 2023

Powrót starych wilków

Już dawno temu doszłam do wniosku, że blogi to przeżytek. A jednak... wracam tutaj po tylu latach!
Parę dni temu wróciłam z siódmego Althingu organizowanego przez współwyznawców. A parę miesięcy temu przeprowadziłam się wraz z rodziną do Polski, po ponad dekadzie życia w Norwegii. Ten wrześniowy zlot uświadomił mi jak bardzo brakowało mi takich spotkań i dużej społeczności (oraz rozmów z rodakami w rodzimym języku). Zaskoczyło mnie też to, że poznałam ludzi, którzy ten blog pamiętają a nawet byli na naszym pierwszym forum asatryjskim. To było przecież 14 lat temu! I po tych wszystkich latach mogliśmy po raz pierwszy zobaczyć się na żywo. Spotkałam też osoby mniej leciwe, haha, które mimo wszystko znały i czytały bloga Wilczej Rodziny. Dlatego od czasu do czasu jeszcze się tu odezwę i o czymś Wam poopowiadam. Może zaczniemy od tego jak było na Althingu 2023?


Organizatorami byli członkowie grupy Polskie Rodzimowierstwo Germańskie i pokuszę się o suchy żarcik, że na wydarzeniu panował iście germański ordnung – mucha nie siada! Miejscówka piękna i klimatyczna, jedzenie dobre, domki czyste i schludne, program w sam raz (nie przeładowany i ciekawy) a punktualność taka, że Niemcy mogliby zegarki regulować. Na pewno na nich zagłosuję, jeżeli jeszcze raz będą chcieli coś organizować!

Od początku wiadomo było u kogo zasięgać informacji, bo Fægir zadbał o to, żeby się wyróżnić z tłumu. Bardzo dobra koncepcja, marzę o tym, żeby na kolejnych Althingach oglądać organizatorów w nietypowych nakryciach głowy! To może być początek pięknej tradycji, haha!

Razem z częścią ekipy wrocławskiej dojechałam na miejsce tuż przed rozpoczęciem konkursu łuczniczego. Staraliśmy się pomagać kibicując zawzięcie i być może coś to dało, bo nawet osoby twierdzące, że ślepe są jak kury i nie umią w strzelanie – naprawdę pięknie trafiały w tarczę! Zasłużyli na nagrody i dostali je następnego dnia! Chociaż… Luiza znalazła grzyby maszerując po strzałę, więc natychmiastowa gratyfikacja też miała miejsce, heh.
Wieczorna dyskusja była ciekawa a jej tematem było czy do bogów należy się zwracać jak do krewniaków czy jak do królów. Oczywiście poprawna odpowiedź jest – i tak i tak, choć jest to duży skrót. Dla mnie niespodzianką była informacja, że ktokolwiek czytając nasze stare teksty, np. ten o wprowadzeniu do blotu mógł dojść do wniosku, że bogowie to takie współczesne ciotki i wujkowie, do których idziemy z piwkiem na grilla. A do jakich wniosków Ty dochodzisz czytając tamten tekst? Przywróć mi trochę wiary w ludzkość, haha, napisz w komentarzu, że rozumiesz metafory i rozumiesz, że relacje rodzinne dziś a 1000 lat temu dosyć mocno różnią się od siebie. Również funkcja przywódcy narodu mocno się zmieniła i dzisiejszy król to nie to samo co dawniej.
Dyskutowaliśmy też o tym, czy poganin klęka czy nie; czy możemy sobie, dzieciom, zwierzętom nadawać imiona boskie oraz jak mówić o naszej wierze jednocześnie nie stojąc w opozycji do innych religii. Jeśli interesują Cię co w tym temacie myślą inni – zacznij jeździć na zloty i spotkania lokalne!
Wieczorem było ognisko, na którym dowiedziałam się, że da się upiec zarówno marchewkę jak i kukurydzę (na patyku!) i jest to jadalne. Dzięki Daniel i Nathan za to kulinarne oświecenie!

Na sobotni poranek (no dobra godzina 10:00 to nie taki poranek!) zaplanowany został rytuał. Niestety nie wypaliła opcja płynięcia promem na wyspę i blotu w dziczy z przyczyn niezależnych od organizatorów. Co poradzić? Takie rzeczy się zdarzają i dlatego bardzo doceniam to, że nie spowodowało to żadnych niedogodności, bo obrzęd odbył się o czasie i w pięknym miejscu, gdzie nikt nam nie przeszkadzał. Dzięki Sylwii przeniosłam się w czasy Pogan Wrocławskich, podobało mi się bardzo powitanie i ofiary dla duchów, elementy medytacji i zakończenie w starym stylu. Do tej pory nie wiem jak się czuję z częścią Wiktora, w której bogowie są wzywani w formie jeszcze starszej niż my to zazwyczaj robimy, bo próbowałam w trakcie tłumaczyć sobie, że Tiw to Tyr i nie do końca mi się to zgrywało. Ale może w ogóle nie o to chodziło? Może będę miała okazję jeszcze kiedyś wziąć udział w takim obrzędzie i dojść do bardziej konkretnych wniosków. Na dziś mogę powiedzieć, że: ogień nie zgasł, ofiary się spaliły a miejsce rytuału opuściłam spokojna, więc całość oceniam pozytywnie. Strażnik ognia mógłby mniej się tego ognia bać ale rozumiem, że był niedoświadczony w tej materii i następnym razem powinno mu pójść lepiej.

Po blocie był kosmiczny wykład, który niestety ominęłam, bo bardzo wciągnęły mnie interakcje społeczne. Ale się tu usprawiedliwię, że już wcześniej miałam okazję go wysłuchać a znajomości zawarte w jego trakcie uważam za bardzo wartościowe.

I tak doszliśmy do sedna Althingu, czyli obrad. Na rozgrzewkę poszła relacja Oli z wyjazdu do Niemiec (czym jest Asatru EU oraz International Asatru Summer Camp) oraz na Węgry i pomysł stworzenia Central European Asatru Alliance. A potem przeszliśmy do sedna, czyli projektu sprzed 8 lat – stworzenia związku wyznaniowego. Nie wiedzieliśmy wtedy czy nam się uda ale pomysł był taki, żeby spróbować już działać jak związek wyznaniowy. Tzn – stworzyć struktury (lokalne grupy), spotykać się regularnie (Althingi i lokalne Thingi) oraz wspólnie celebrować święta. A w tak zwanym międzyczasie zebrać podpisy od 100 osób, które asatryjczykami są. Czyli nie od cioci i sąsiada a tych rzeczywistych, aktywnych w społeczności osób. Oczywiście, że można było iść na łatwiznę, zebrać autografy znajomych i załatwić to od razu. Ale czy to by świadczyło o tym, że my jako społeczność jesteśmy gotowi na związek? I czy jesteśmy go godni? Przecież nie można zacząć od budowania go na przypadkowych ludziach, gdzie w tym honor i szczerość! W sumie zbieranie podpisów zajęło tyle czasu, że prawo dotyczące związków wyznaniowych zdążyło się zmienić. Zebranych deklaracji i podpisów wykorzystać nie można, bo obecnie obowiązuje prawo, że należy je zebrać w trakcie maksymalnie 2 spotkań, które odbędą się w nie większym odstępie czasu niż parę miesięcy. Na chwilę obecną postanowiliśmy zrezygnować ze związku. Marcel zaproponował formę stowarzyszenia rejestrowego, zarządzanego wspólnie przez reprezentantów poszczególnych grup. Stowarzyszenie można uruchomić relatywnie szybko a jego zalety są przekonywujące – przynajmniej dla mnie, mimo iż na początku miałam sporo obiekcji. Moje wątpliwości na tą chwilę zostały rozwiane a w sprawie stowarzyszenia będziemy jeszcze rozmawiać online i wspólnie tworzyć statut. Ponadto, na organizatora kolejnego Althingu została wybrana Ola i jest spora szansa na to, że spotkamy na nim również gości zagranicznych. A może nawet odbędzie się jakiś ślub? Hmm… :D

Powinnam teraz zakończyć i zostawić się w niepewności czyj to ślub mogę mieć na myśli, ale to przecież nie koniec! Biesiada, ludziska, biesiada! Znakomite połączenie klasyki i dzikości. Kiedy jedni elegancko sączyli miodek pod zadaszoną wiatą – inni tańczyli wokół ognia zdzierając gardła do Regin Smiður. Mogłeś/aś zakąszać śledzika (i to w różnych wariantach) obserwując jednocześnie walkę na miecze… e… kije. Ale zawsze coś! A wieczór był tak piękny, że wspólnie z ekipą wrocławską musieliśmy uciec w las i zrobić blot. Zajęło nam to prawie dwie godziny, ale z tego lasu nie chciało się wychodzić!

Wydarzenie uważam za bardzo udane. Oprócz wszystkich wyżej wymienionych zalet muszę dodać, że nie było kłótni, nadmiernego pijaństwa ani innych krzywych akcji. Przyczepić się mogę jedynie do braku określenia zasad obrad, w wyniku czego na przykład prowadzący wielokrotnie musiał zwracać ludziom uwagę, żeby mówili na stojąco i stojąc czekali na swoją kolej. To akurat był najmniejszy problem ale warto o tym powiedzieć wcześniej, bo np. ja, przyzwyczajona do luksusu rozmów na luzie, potrzebowałam 3 upomnień, żeby zapamiętać konieczność wstawania. (Poprzednio zazwyczaj ludzie podnosili ręce a prowadzący notował sobie w jakiej kolejności komu ma udzielać głosu i przemawiał ten, kto trzymał w ręce róg. Mógł wstać lub siedzieć). Drugim problemem był nielimitowany czas wypowiedzi a zdarzało się, że ludzie po prostu się powtarzali albo ślimaczyli. Co nawet nie byłoby dużą przeszkodą, gdyby nie kwestia nr 3 – brak informacji o tym, że musimy zakończyć obrady o danej godzinie i wyjść z sali. To niestety zaowocowało brzydkim zakończeniem przez nie dopuszczenie do głosu kolejnej osoby. Do tej pory urzędowaliśmy do momentu, w którym każdy zainteresowany się wypowiedział, uzyskał odpowiedzi, których szukał i wiadomo było, że obrady można zakończyć. Na szczęście wątek został pociągnięty po obradach, więc można uznać, że wszystko dobrze się skończyło.

To co jeszcze mnie urzekło podczas tego spotkania to to, że jednak są ludzie, którym zależy i się chce. Że jesteśmy w stanie się dogadać i wciąż chcemy się angażować i organizować zloty. Że ludzie myślą samodzielnie, mają swoje zdanie i nie boją się głośno wyrażać swoich opinii. Że jednak wciąż w nas więcej z wilka niż z owcy.

Dziękuję wszystkim obecnym za niezapomniane spotkanie!

Uściski dla wszystkich wielbicieli kalcytowych parówek!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz