środa, 21 marca 2012

Poostarowo

I wróciliśmy z Ostary...
Jak trudno dojść do siebie po powrocie. Po tych 3 cudownych, magicznych dniach spędzonych z dala od gwaru, pędu, pracy i zmartwień...

Drewniany domek, w którym mieszkaliśmy, już na wstępie zaskoczył nas brakiem prądu i wody - ale czego więcej potrzeba niż cztery ściany, dach nad głową, zapas drewna, trochę miodu i doborowe towarzystwo...? Cóż, jak się okazało - nic więcej nie potrzeba!


W piątek po przyjeździe - póki słońce nie zaszło - wzięliśmy się za rąbanie drewna, znoszenie chrustu, rozpalanie w kominku. Jak tylko się ściemniło (a w domku jedynym oświetleniem było 10 wkładów do zniczy oraz kominek), stłoczyliśmy się ciaśniutko przy ogniu. Dwa metry od niego kończyła się już "ciepła strefa", co można było zobaczyć od razu po parze unoszącej się z ust. Jednak ten fakt pomógł nam tylko odkryć możliwość upieczenia w owym kominku kiełbasek, a nawet zagotowania wody w rondelku obsługiwanym pogrzebaczem i chochelką. Dzięki temu około dziewiątej byliśmy już po pysznej kolacji i przystąpiliśmy do degustacji alkoholi, które - uwaga! - w miarę picia wcale nie robiły się ciepłe! 


Oczywiście, nie było mowy o tym, żeby jakiś ryzykant wyniósł się na górne pięterko domku, gdzie właśnie zaczynało się kolejne zlodowacenie, więc pierwszą noc spędziliśmy w jednej "izbie", na ciasno ułożonych obok siebie materacach, co jakiś czas szturchając się nawzajem, żeby delikwent wstający za potrzebą pamiętał o dokładaniu do pieca! :)


W sobotę było już tylko lepiej... Dzięki kobiecej ręce SvartSol, udało nam się rozpalić także w kuchni - dzięki czemu dysponowaliśmy prawdziwą kuchnią na cztery fajerki. A to zaowocowało ogromna porcją jajecznicy na kiełbasie przygotowanej w prodiżu ustawionym na ogniu - obżarliśmy się do nieprzytomności :D Potem były już tylko spacery, zbieranie drewna na wieczorne ognisko, wizyta w sklepie po więcej kiełbasek i nasz rytuał powitania wiosny... 

poranny spacer



Miejsce na blot znaleźliśmy podczas porannego spaceru - urocza polanka nad sporym stawem, naznaczona śladami żerowania bobrów. Kiedy ją oglądaliśmy, w pobliżu zaczęły krążyć kruki - wiedzieliśmy więc, że trafiliśmy w dziesiątkę! Wróciliśmy tam po południu, z rogami, miodem i jajkami dla Eostry - aby oddać cześć Bogom i świętować przebudzenie po zimie... Podczas samego blotu, przy zachodzącym słońcu, ze stawu zaczęła unosić się mgła, a ciekawskie kruki wtrącały się w każdy nasz toast - było to naprawdę niezwykłe uzupełnienie rytuału.

Bardzo się również cieszę, że - razem z Vrede, Isą oraz SvartSol - zdecydowałyśmy się na uczestniczenie w rytuale na boso - nigdy nie uwierzyłabym, że wiosenne runo może być tak przyjemne i tak ciepłe dla bosych stópek! 

kruki, które wyznaczyły miejsce blotu 
przed blotem...



... i po blocie


nocne ognisko 

Niedzielne śniadanie zjedliśmy na werandzie, ciesząc się wiosennym słońcem. Z werandy widzieliśmy rzekę, przed domem skakały żaby, dookoła kręciły się wszędobylskie kruki, które non-stop nas podglądały... ;)

I wiecie co...? Ten cały prąd i woda, i te kuchenki na gaz, to strasznie przereklamowane są, nooo!

Dziękuję Wam, kochani, za cudowną Ostarę!
Myszaq 

jajecznica z prodiża ;-) 

I zgodnie z planem - nastała wiosna ;-)


1 komentarz:

  1. Jak tak teraz to czytam to dociera do mnie, ze nader czesto wspominane sa tu kielbaski :-P Albo Myszaq glodny albo w duchu Ostary towarzyszyly nam rozne falliczne skojarzenia :-)

    OdpowiedzUsuń