wtorek, 5 listopada 2013

Przemyślenia

Zlot z okazji Vetrablotu był dla mnie tym razem szczególny. Oprócz uczestniczenia w rytuale i spotkania z przyjaciółmi, był też czasem na obserwację i przemyślenia. Na zastanowienie się nad kilkoma życiowymi kwestiami. I jak to zwykle bywa, refleksja przychodzi dopiero po przetrawieniu tych obserwacji. Rzeczy, których nie dostrzegaliśmy wcześniej stają się widoczne dzięki rozmowie z najbliższymi. Jak w poprzednim poście napisała Myszaq:

Powrót z nadmorskiego Vetrablotu był nieco inny niż dotychczasowe powroty ze świąt. Rozmawialiśmy poważniej. Byliśmy nieco bardziej zadumani niż zwykle.

Mieliśmy kilka godzin czasu by wspólnie poważnie porozmawiać o swoich odczuciach. Długa jazda pociągiem sprzyjała temu by zastanowić się nad tym, co sie stało, nad swoim oraz innych zachowaniem. Nad próbą zrozumienia tego i wyciągnięciem wniosków. A wszystko sprowadza się do odwiecznego pytania, które już niejeden filozof stawiał - “Kim jestem?” Kim jesteśmy, my asatryjczycy? 

“Po prostu zaufaj sobie, wtedy będziesz wiedział jak żyć”. Johann Goethe.

Filozofowie i psychologowie zgodnie twierdzą, że wiedza o tym, kim naprawdę jesteśmy, sprawia, że łatwiej nam żyć. Dzięki niej wiemy, czego chcemy i łatwiej trafiamy do celu. Im lepiej siebie znamy, tym łatwiej dokonywać nam wyborów, doświadczamy mniej wahań, napięć, stresów. Kiedy ludzie mają poczucie, że wiedzą kim są, wtedy ufają swoim decyzjom. (Czyż nie dlatego określamy jasno swoje zasady etyczne?) Tylko, że to “poczucie” to nie prawda. W każdym razie nie jedyna. Bo każdy z nas jest pełen sprzeczności. Mamy wyobrażenie kim jesteśmy (Ja realne) i kim chcielibyśmy być (Ja idealne), kim być nam wypada (Ja powinnościowe), a kim być nie powinniśmy (Ja zakazane), kim byliśmy (Ja przeszłe) i kim stać się zamierzamy (Ja przyszłe). Które z tych Ja jest nam najbliższe? 


“Poznaj samego siebie, a stanie przed tobą otworem cały świat.” Sokrates.


Naukowcy twierdzą, że uznajemy się za ekspertów w dziedzinie wiedzy na własny temat. Częściowo mamy rację, bo siebie znamy najdłużej; towarzyszymy sobie non stop latami; nie jesteśmy w stanie od siebie uciec; tylko my wiemy to, czego nie wiedzą o nas inni; mamy dostęp do swoich skrytych myśli i uczuć. Wiedza o sobie nie ma sobie równej. Jest rozległa zróżnicowana, dobrze zorganizowana i wysycona emocjami. Ale czy trafna? Prof. Hanna Brycz, badaczka samoregulacji i metapoznania, wręczała osobom listę 129 prawidłowości, o których wiadomo, że dotyczą wszystkich ludzi. I rzeczywiście badani w 80% przypadków uznali, że ludzie tym prawidłowościom ulegają. Zarazem w 80% przypadków twierdzili, że ich samych te reguły nie dotyczą. Błądzą wszyscy, ale nie my. 129 dowodów, że nie jesteśmy racjonalni, to jednak nie powód do załamania a raczej do zadumy nad sobą i własnym życiem.

Prawda o tym, kim jesteś, nie kryje się w liście cech, które cię charakteryzują, ani w wyobrażeniach, jakie masz na swój temat. Nie odnajdziesz jej w rolach, jakie codziennie przychodzi ci odgrywać. Nie zawiera jej nawet twoja historia, która kształtuje twoje życie dziś i w przyszłości. 

Wydaje nam się, że znamy siebie, jednak zgłebiamy siebie po amatorsku, brak nam kompetencji. Na co dzień nie zastanawiamy się kim jesteśmy, chyba że wydarzy się coś, co ściąga naszą uwagę na nas. Na przykład, kiedy łapiemy swoje odbicie w lustrze. W obliczu lustra uświadamiamy sobie kim jesteśmy, jakie wyznajemy wartości i jakimi zasadami się kierujemy. Mimo wszystko zawsze jesteśmy o krok do tyłu w sampoznawaniu siebie w stosunku do tego, jak prezentujemy się światu, ludziom i sobie. Czy nam się to podoba czy nie - takie są fakty.



“Nieraz próbuję tego dociec, jestem czy nie jestem. Tylko, że sam dla siebie człowiek nie jest świadectwem. Musi zawsze ktoś drugi poświadczyć”. Wiesław Myśliwski

To, kim jesteśmy, w dużej mierze zależy od tego, z kim jesteśmy. Źródłem wiedzy o sobie są po prostu inni ludzie. Socjolog Charles Cooley uważał, że wiedza o sobie kształtuje się pod wpływem wyobrażenia, jak nas odbierają i oceniają inni ludzie. Szczególnie bliscy. To w relacji z nimi rodzi się świadomość własnego istnienia, inni stają się dla nas lustrem. Przeglądamy się w ich oczach. Takie opinie-etykiety stają się częścią wiedzy o sobie i prowokują, by je potwierdzać. A jednak nie zawsze są trafne. Bliscy stają się źródłem podstawowych przekonań o sobie, często tych podstawowych, niekwestionowanych choć niejednokrotnie fałyszywych. Bywa, że stajemy się wręcz zakładnikami opinii innych. Zazwyczaj jednak filtrujemy je przez to, co o sobie wiemy. I tak ktoś niepewny siebie, będzie wiecznie przekonany, że inni go krytykują a ktoś przekonany o własnej nieomylności wokół siebie widzieć będzie wyłącznie pełne zachwytu oczy wiernych słuchaczy. Jeżeli dostrzeżemy, że inni widzą nas inaczej niż my sami to może być początek drogi do lepszego poznania siebie. 

Wydaje nam się, że nasze działania wynikają z zakorzenionych postaw i przekonań. Na przykład robimy blot, bo jesteśmy asatryjczykami. Jednak psychologowie już lata temu udowodnili, że jest zupełnie odwrotnie. To dzięki temu, że uczestniczymy w blocie, wiemy, że jesteśmy asatryjczykami. O tym kim i jacy jesteśmy wnoskujemy z tego, co robimy - z naszych czynów. Poznajemy wtedy siebie na identycznej zasadzie, na jakiej wyrabiamy sobie zdanie o innych - obserwując jak zachowujemy się w różnych okolicznościach. To szczególnie ważne w przypadku osób, które nie są do końca pewne kim są, których wewnętrzne przekonania są słabe, którzy ulegają modom (moda na Asatru?), którzy sami nie są w stanie jednoznacznie zinterpretować własnych preferencji. 

Wystarczy zastanowić się nad zwykłymi życiowymi sytuacjami. Czy zdarza się nam robić coś nie dlatego, że to lubimy ale po to by sprawić komuś przyjemność/nie urazić go? Czy fakt, że kolejny raz spóźniamy się ze wszystkim, nie oznacza przypadkiem, że wcale nie jesteśmy tak sumienni, jak sądziliśmy? A to, że unikamy kontaktów z tym czy tamtym nie dowodzi jednak, że drzemią w nas uprzedzenia? 

Czasami opinię na własny temat opieramy na błędnych danych. Np. ktoś dużo i przekonująco mówi/pisze o własnej odwadze, sprawiając tym samym, że otoczenie postrzega go jako takiego a on sam ogląda się w ich oczach i rośnie jego poczucie własnej wartości a wraz z nim przekonanie o tym, że właśnie taki jest. Mimo takich pomyłek test życia może wiele wnieść. Jeśli tylko potrafimy przyjrzeć się swoim reakcjom i nie zagłuszać ich pospiesznymi usprawiedliwieniami. Obserwując swoje realne zachowania, możemy zaskoczyć samych siebie odkryciem nieznanych dotąd atutów (i słabości). 

Wydaje się, że nie musimy pytać ludzi ani testować siebie w zachowaniu. Przecież wystarczy “spojrzeć w głąb siebie”. Przecież możemy przywołać swoje emocje, myśli, plany. Kiedy jednak zaczynami przyglądać się sobie to jesteśmy zarówno obserwatorem jak i obserwowanym obiektem. Trudno przeżywać emocje i jednocześnie obserwować ich przebieg, dlatego poznając siebie jesteśmy tendencyjni. Wierzymy, że jesteśmy dobrzy, uczciwi i gotowi do współpracy. Inni natomiast to hipokryci, którzy łatwo ulegają lub rywalizują i nie liczą sie z innymi. Utwierdzamy się w tym poczuciu nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi. Potwierdzają to liczne badania (np badania Bogdana Wojciszke i Janusza Grzelaka albo Nicka Epley’a i Davida Dunninga). Nie doceniamy innych, czy przeceniamy siebie? Z badań wynika, że innych oceniamy trafniej niż siebie. A niestety to co sądzimy na temat ludzi, trafniej odnosi się do nas samych. Wierzymy, że jesteśmy dobrzy, lepsi od innych. Utwierdzając się w tym poczuciu, gotowi jesteśmy poświęcić zdrowy rozsądek i nagiąć reguły statystyczne. Prawie wszyscy uważamy, że jesteśmy ponad przeciętnie uczciwi, życzliwi i inteligentni. Spośród miliona studentów przebadanych przez Davida Dunninga, niemal wszyscy uważali, że lepiej niż przeciętnie radzą sobie w kontaktach z innymi ludźmi. Kierowcy, również ci, którzy spowodowali wypadki, nadal sądzą, że lepiej niż inni prowadzą samochód. Wszyscy powyżej przeciętnej? To samo zjawisko dotyczy również asatryjczyków… To, co statystycznie jest niemożliwe, psychologicznie jest uzasadnione. Nasze Ja odnosi wszystko do siebie, broni status quo, przekonuje, że jest najlepszym systemem. To iluzja, która często nam dobrze służy. Zapewnia dobre samopoczucie i stabliny obraz siebie, dzięki któremu możemy działać i osiągać to, na czym nam zależy. Nasz obraz siebie rzadko jest taki, na jaki nam wygląda. Nie potrafimy ocenić się realnie. Choćbyśmy wnikliwie przyglądali się sobie zwykle nie dopatrzymy się chęci zysku, parcia na popularność, niechęci do wykonania ciężkiej pracy itd. Jeżeli wytykamy koledze mankamenty w jego pracy to robimy to niby po to by mógł ją poprawić. Złośliwość? Zazdrość? Radość z cudzego nieszczęścia? To takie płytkie, ludzkie, słabe… a jednak dotyczy wszystkich. 

Badacze dowodzą, że niemal wszyscy mamy zawyżone przekonanie o własnej wartości, przeceniamy swój wpływ na zdarzenia (nawet losowe) oraz wierzymy, że w przyszłości spotka nas więcej dobrego i mniej złego niż innych. Okazuje się, że takie iluzje przydają się w momentach krytycznych i sprawiają, że jesteśmy szczęśliwsi niż Ci nieliczni realiści. Badania wykazują, że studenci, którzy ocenili siebie realistycznie byli zarazem bardziej depresyjni. 

Wiemy co czujemy, przeżywamy ale często nie wiemy dlaczego. Mimo to zawsze potrafimy te emocje sobie jakoś wytłumaczyć. Np. Chcieliśmy z kimś porozmawiać i coś sobie wyjaśnić, ale tego nie zrobiliśmy. Dlaczego? Bo nie było czasu. Wszystko da się wytłumaczyć i usprawiedliwić. I w sumie lepiej dla nas, że tak jest. Bo gdy zaczynamy analizować przyczyny naszych uczuć i preferencji to podejmujemy mniej trafne decyzje, spada nasze zadowolenie z dokonanych wyborów i mniej trafnie przewidujemy swoje zachowania. 

Żyjemy własną sagą… Myśląc o sobie nie dostrzegamy luk. Wypełniamy to czego o sobie nie wiemy, rozwijając spójną narrację o sobie. Własna historia pomaga nam zrozumieć, kim jesteśmy w życiu i co sie z nami dzieje. Czasem ciągi zdarzeń w życiu powtarzają się, czy tego chcemy, czy nie. Według psychologów tkwimy w niewoli skryptu, zakodowanym w podświadomości planie życia, opartym na dziecięcych iluzjach, które mogą tkwić w nas przez całe życie. To nieuchronne jak Wyrd upleciony przez Norny. Dla niektórych życie jest zapowiedzią pozytywnych zwrotów akcji a dla innych to pasmo nieszczęść i kłopotów. Dostrzeżenie tego jaką mamy tendencję do tworzenia własnych historii może być kluczem do zrozumienia siebie. Trudno je jednak dostrzec, zrozumieć je czy pozbyć się ich.

Jak więc poznać siebie? Prawdziwe Ja nie kryje się w liście cech ani iluzjach na własny temat, nie można też znaleźć go w koncepcjach siebie, jakie obmyślamy, ani w rolach czy przynależnościach do grup lub ruchów większych niż my sami. Nie kryje się też w historii naszego życia, która opowiada się przez nas i kształtuje nasze życie. 

Jesteśmy strumieniem myśli, wrażeń i uczuć, który wciąż przepływa przez nas. Płyniemy razem z nim i zarazem z brzegu obserwujemy, co się kryje w nurcie. Jesteśmy procesem stawania się coraz bardziej sobą. Ten proces nigdy się nie kończy, możemy wciąż przybliżać się do prawdy o sobie. Ale jak to robić?

1. Spójrzmy czasem nieco sceptycznie na to, czego na swój temat jesteśmy pewni. Potraktujmy wyobrażenia o sobie jako hipotezy, które można weryfikować.

2. Spróbujmy przekroczyć dotychczasową wizję siebie, spojrzeć na siebie z zewnątrz. Obserwujmy własne zachowanie i starajmy się je uogólniać tak, jakby nie było nasze. Postawmy się w roli tego, który na nas patrzy. Czego by się o nas dowiedział?

3. Pytajmy czasem innych. Oni, obserwując nasze zachowania, mają dostęp do naszych ukrytych motywów, nieświadomych dla nas. Badania dowodzą, że inni ludzie mają zgodne i odmienne niż my opinie o naszych cechach. Co więcej, ich opinie lepiej niż nasze własne poglądy o sobie pozwalają przewidzieć nasze zachowanie.

4. Uwolnijmy się od zależności od innych, nie bądźmy zakładnikami ich opinii, nie traktujmy siebie instrumentalnie zabiegając o czyjąś aprobatę. 

5. Pogódźmy się z tym, że jest w nas wiele sprzeczności. Każdy z nas nie tyle jakiś jest, ile jakiś bywa. Hubert Hermans, twórca koncepcji dialogowego Ja, zakłada, że mamy w sobie wielość pozycji, a każda obdarzona jest własnym głosem. I ma nam do powiedzenie coś ważnego. Ja sceptyk rozmawia z Ja optymistą, Ja realistka konfrontuję się z romantyczką w sobie. Często jakiś głos dominuje, nie dopuszcza innych. Szkoda. Umyka nam wtedy jakaś ważna prawda o nas samych. 

6. Gromadźmy informacje, zbierajmy doświadczenia i ruszajmy poznać siebie. 


Zarówno "starzy" asatryjczycy jak i "świeżynki" wpadają w tą samą pułapkę. Pułapkę myślenia, że skoro przyklejamy sobie etykietkę Asatru to jesteśmy ideałami gościnności, odpowiedzialności, pracowitości, odwagi, lojalności etc. Warto tą opinię o sobie samych czasem zweryfikować z rzeczywistością. Wyciągnąć wnioski i pamiętać do czego dążymy, odważnie zmierzać w tym kierunku i swoimi czynami dowodzić wciąż i wciąż, że jesteśmy warci tego, by asatryjczykami się nazywać. Bo w tym słowie zawiera się coś więcej niż opis preferencji religijnych! 



(Tekst powstał w oparciu o artykuł dr Doroty Krzemionki z Instytutu Psychologii Stosowanej na Uniwersytecie Jagiellońskim)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz